KSIĘGA 2 - PRZEKLĘTY
Rozdział 13.
Jego Spojrzenie
Joel wszedł do sypialni z wypożyczonymi z biblioteki książkami.
Darren nie miał ochoty iść do biblioteki i znowu spotkać tam... jego. Nie miał ochoty na niego patrzeć. Ani przez chwilę. I tak czekał go pojutrze okropny dzień i zapewne jeszcze okropniejszy szlaban. Nie chciał go widzieć ani dzisiaj ani jutro. Nie po tym, co...
Do wszystkich Przeklętych!
Nie będzie o tym myślał. Nie będzie!
Darren zmarszczył brwi, widząc zirytowane spojrzenie przyjaciela.
- Co się stało? Wyglądasz na wkurzonego.
Joel westchnął i położył na łóżku książkę, o którą Darren prosił.
- Varis pytał o ciebie.
- Żartujesz?
Joel usiadł na łóżku i pokręcił głową.
- Chciałbym. Dopadł mnie w bibliotece i chciał wiedzieć, dlaczego nie było cię na śniadaniu i obiedzie.
Darren podniósł się z łóżka do pozycji siedzącej i zapytał:
- I co mu powiedziałeś?
Joel wzruszył ramionami.
- A co miałem mu powiedzieć? Zaskoczył mnie. Rzuciłem szybko, że boli cię głowa i chciałeś dziś zostać w sypialni.
Darren zmarszczył brwi i powiedział cicho:
- Co go to obchodzi, jak spędzam wolny dzień?
- Pomyślałem o tym samym. Nawet Wolverson nigdy się mnie o takie rzeczy nie pytał. Ale wiesz... - Joel zrobił krótka pauzę - ...z Varisem i jego obsesją na twoim punkcie...
- Przestań! - wyrzucił ze zgrozą Darren. - To naprawdę nie jest śmieszne...
- Wiem o tym. Ale naprawdę mogłeś sam iść do biblioteki.
Darren ponownie oparł się o poduszki i westchnął ciężko.
- Dobrze, że tam nie poszedłem. Dopiero by mi nagadał.
- O tak. I dostało się mnie.
Darren zagryzł wargę i nie mogąc się powstrzymać, zapytał:
- Aż tak ci nagadał? Tylko dlatego że mnie dzisiaj nie widział?
- O tak. Powiedział, że w tej szkole jada się posiłki, a nie ukrywa w sypialni. I że po kolacji, na której chce cię widzieć, masz iść do Springera, skoro ból głowy nie pozwala ci wyjść z sypialni.
Darren podniósł głowę i gapił się na Joela z otwartymi ustami. Musiał się przekonać czy Joel nie żartuje. Ale nie. Joel patrzył na niego zirytowany.
- Znasz go. Wiesz jaki potrafi być. Zwłaszcza na twoim punkcie. Lepiej zrób co mówi, inaczej będzie jeszcze gorzej.
Darren pokiwał głową i sięgnął po książkę.
- Dzięki, że poszedłeś. To co, chcesz od razu zabrać się za to wypracowanie?
- Im szybciej, tym lepiej - odparł Joel i sięgnął po książki.
***
(...)
***
Będąc w gabinecie Wolversona, przegapił śniadanie, więc postanowił pójść prosto do biblioteki i się pouczyć. Joel gdzieś przepadł i Darren nie zamierzał na niego czekać, zresztą wiedział, że przyjaciel nigdy nie pozwoli się namówić na naukę w niedzielne przedpołudnie
I kiedy podążał korytarzami w stronę skrzydła bibliotecznego widział na twarzach mijanych przez niego uczniów zaintrygowane zaciekawienie, ale nie zwracał na nie uwagi. Mogli patrzeć się na niego, ile tylko chcieli. Mogli szeptać za jego plecami, ile tylko chcieli. Mogli szydzić sobie z niego, ile tylko chcieli. Miał wrażenie, że nic nie jest w stanie go teraz dosięgnąć. Nic.
Z wyjątkiem tego mrożącego spojrzenia czarnych, głębokich oczu, które wbiły się w niego natychmiast, kiedy tylko przekroczył próg biblioteki. I rozszerzyły, prześlizgując się po całej jego sylwetce z góry do dołu i z powrotem.
I Darren niemal czuł na swojej skórze drobne kroczki tego spojrzenia, sunące po nim w niemal fizyczny sposób i odbierające mu całą pewność siebie.
Varis stał pomiędzy regałami, jakby wracał z głębi biblioteki, i kiedy ujrzał wchodzącego do pomieszczenia Darrena, zatrzymał się nagle w pół kroku.
Darren przełknął ślinę.
Chyba jednak... przeszła mu już ochota na uczenie się w tym miejscu.
Ale przecież nie może nagle odwrócić się i wyjść.
Do stu demonów!
Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Widział, że siedzący przy stołach uczniowie również przerwali swoją pracę i na niego spoglądają, ale nie zwracał na nich uwagi. Podszedł do biurka Madame Aurelis i spojrzał na leżące na jej biurku, zwrócone przez uczniów książki, próbując wychwycić cokolwiek, co może mu się przydać, a co pozwoli mu szybko się stąd ulotnić.
Na szczęście widocznie jeden ze Zwiadowców musiał przed chwilą zwrócić książkę o ziołach leczniczych, której Darren potrzebował na jutrzejszą lekcję Zielarstwa, poprosił więc o nią i pospiesznie opuścił bibliotekę, kierując swoje kroki na zewnątrz zamku, w stronę dziedzińca.
Pogoda była piękna. Słońce świeciło tak mocno, że zarówno dziedziniec, jak i znajdujący sie nieopodal plac treningowy wypełnione były uczniami. Darren ruszył w bok, oddalając się nieco od nich i usiadł na ziemi przy samym skraju murku otaczającego dziedziniec, opierając się o niego plecami i kładąc książkę na swoich kolanach. Słońce znajdowało się za jego plecami, ukrywając jego twarz w cieniu i ogrzewając swoimi ciepłymi promieniami jego odsłoniętą szyję, kiedy otworzył książkę i znalazł rozdział poświęconym leczniczym właściwościom morszczynu. I zaczął go czytać, co jakiś czas odrywając spojrzenie od tekstu, odchylając głowę w tył i z zamkniętymi oczami rozkoszując się ogrzewającymi jego skórę promieniami słońca, podczas gdy jego umysł powtarzał przeczytane przez chwilą zdania, próbując je przyswoić i zapamiętać.
I po jakimś czasie, kiedy otworzył oczy i ponownie pochylił głowę, aby powrócić do tekstu i przeczytać kolejny fragment, ujrzał w oddali tę znajomą wysoką, ciemną postać, która, stojąc w cieniu otaczających zamek arkad przypominała nieruchomy, obserwujący go posąg.
Serce Darrena zatrzepotało gwałtownie i opadło aż do żołądka.
Nie...! Co on tu robił? Dlaczego za nim wyszedł?
Wbił swoje drżące spojrzenie w litery, ale nie był w stanie ujrzeć już w nich jakiegokolwiek sensu.
Musi przestać. To zaczyna przypominać paranoję. Przecież Varis może wychodzić poza szkołę, kiedy ma na to ochotę. Może przebywać na świeżym powietrzu i obserwować plac treningowy, kiedy tylko zechcę. Jest Mistrzem tej szkoły i może wszystko.
Darren musi przestać! To nie ma nic wspólnego z nim! Z całą pewnością! To po prostu przypadek, że Varis przyszedł tu akurat po tym, kiedy Darren spotkał go w bibliotece. To musiał być przypadek, że Varis znalazł się tu chwilę później, zatrzymując się na wprost miejsca, w którym siedział Darren.
Zerknął na główny plac treningowy. Nie był tu sam. Czterech Skrytobójców ćwiczyło pomiędzy sobą ciosy, a obok na kamiennym murku trójka Zwiadowców z drugiego roku rozmawiała ze sobą, co chwila wybuchając śmiechem. Darren westchnął i udając, że czyta książkę zagłębił się w swoich myślach.
Wiedział już i poznał to uczucie, kiedy jest obserwowany jak robak pod lupą. Zawsze czuł wtedy mrowienie na skórze i odczuwał bardzo wyraźne napięcie w mięśniach i w okolicy brzucha. I teraz również to czuł z całą przerażającą mocą.
Dlaczego Varis na niego patrzy? Dlaczego nie da mu chwili spokoju? Dlaczego w tę słoneczną niedzielę musi przebywać akurat tutaj, na zewnątrz, a nie w swoich chłodnych lochach? Dlaczego?
Darren zerknął szybko w bok, nie podnosząc głowy. Ciemna plama czerni w cieniu łukowatych arkad, nieruchoma, obserwująca...
I Darren pragnął jedynie wstać stąd i wrócić do swojej sypialni, ale problem był taki, że musiałby koło niego przejść... Nie może przecież wrócić bocznym wejściem jak jakiś tchórz...
Bogowie! Dlaczego tak bardzo boi się koło niego przejść? Czy to dlatego, że jest niemal pewien, że Varis skomentuje jego wygląd? I Darren będzie musiał wysłuchiwać jego uwag dotyczących tego, że nie ma szkolnej szaty?
Do diabła z nim! Będzie w wolne dni ubierał się jak chce!
Spojrzał na swoją czarną aksamitną, elegancją koszulę i czarne, gładkie spodnie. Przysłonięte bielą długiej luźnej, satynowej koszuli, którą miał na ramionach. A potem zerknął na Zwiadowców obok i na ich wierzchnią zieloną szatę Zwiadowców. I dalej na stojącą pod drzewem grupkę uczniów. Nie wszyscy mieli na sobie szaty gildii, ale mieli z pewnością szkolne, schludne koszule.
Darren zacisnął usta. Tak. To zdecydowanie przypominało paranoję. Nie będzie w wolne dni ubierał się w szkolne mundurki. Skoro inni tego chcieli to ich sprawa. Darren zganił się za to, że w ogóle o tym myśli. To wszystko przez Varisa! Był w tym względzie tak pedantyczny... i zawsze musiał skomentować wszystko co odbiegało od norm szkoły!
Dosyć tego! Nie będzie się go bał! Wróci zwyczajnie do szkoły, bo za chwilę zwariuje od tego nachalnego spojrzenia!
Zamknął książkę i westchnął, by dodać sobie otuchy, a następnie powoli podniósł się ze swego miejsca pod murkiem. I... ruszył prosto do głównego wejścia.
Może go nie zatrzyma... Może pozwoli mu przejść... Może w ogóle się do niego nie odezwie...
Darren nie spojrzy na niego, będzie udawać, że go tu nie ma...
Był już tak blisko stojącej w cieniu wysokiej sylwetki Varisa, że jeszcze bardziej spuścił głowę, patrząc pod nogi.
Może pozwoli mu się oddalić...
Lucissie! Proszę...
Wstrzymał oddech, kiedy kątem oka zobaczył czarną pelerynę tak blisko...
Zrobił kolejny krok i następny, modląc się by...
- A cóż to, Hayden... przypomniałeś sobie, że jesteś na terenie szkoły i idziesz się przebrać? - zapytał Varis z głęboką nutą kpiny.
Darren zatrzymał się gwałtownie i przymknął powieki.
A jednak... musiał go zatrzymać. Musiał skomentować jego wygląd. Skąd wiedział, że to się tak skończy? Że Varis prędzej udławi się własnym językiem niż pozwoli mu przejść obok siebie obojętnie.
Darren podniósł głowę, spoglądając wprost w połyskujące, czarne oczy... oczy, które sunęły teraz po jego ciele, w dół i z powrotem w górę, aż zatrzymały się na jego twarzy.
- Dlaczego miałbym to zrobić, Mistrzu? - zapytał najbardziej neutralnym tonem, na jaki go było stać. - Jeżeli przeszkadza coś panu w moim wyglądzie, to proszę się na mnie nie patrzeć.
Do błyszczących oczu Varisa napłynął chłód.
- Wszyscy się na ciebie patrzą. Ubierasz się tak wyzywająco, że wszyscy odwracają za tobą głowę. Uwielbiasz zwracać na siebie uwagę, co? Uwielbiasz podkreślać swoją odmienność, prawda? - ostatnie słowa niemal wysyczał mu w twarz, pochylając się nad nim. - Zaburzasz swym gorszącym wyglądem rytm pracy w szkole. Kiedy wszedłeś do biblioteki, wszyscy, zamiast się uczyć, oderwali się od nauki i zaczęli na ciebie patrzeć.
Ale tylko pan jeden za mną wyszedł, pomyślał Darren.
- W takim razie to oni wszyscy mają problem, bo nie widzę nic niestosownego z moim wyglądzie - odparował, czując, że słowa Varisa uderzają w jego samoopanowanie niczym celnie wymierzony taran.
- Ja widzę - wycedził Varis, ponownie prześlizgując się połyskującym spojrzeniem po całej jego sylwetce. - To z pewnością nie jest schludny i skromny wygląd, który powinien cechować uczniów tej szkoły. Wręcz przeciwnie. Jest ekstrawagancki i wyuzdany.
Darren zamrugał.
Co? Jaki?
- Nawet nie wiem, co to znaczy, Mistrzu. Jak może mi pan zarzucać, że...
- Milcz. Tracisz dwadzieścia punktów.
Darren zacisnął usta w ataku bezsilnej furii.
- Dlaczego zawsze musi pan komentować mój wygląd? To moja sprawa, jak ubieram się w wolne dni. Nikt, poza panem, nigdy nie miał z tym problemu i nie odbierał mi za to punktów. Nie ma pan ważniejszych rzeczy do zrobienia niż prześladowanie mnie?
Darren wiedział, że przesadził, kiedy ujrzał rozlewającą się po twarzy mężczyzny zimną falę gniewu. Napływającą do oczu i wylewającą się z ust w gardłowym warkocie:
- I właśnie załatwił pan sobie szlaban. Uda się pan teraz ze mną do mojego gabinetu.
Darren poczuł się tak, jakby pod jego stopami otwierała się przepaść.
- Nie może pan... - wydusił z siebie, niemal tracąc oddech z oburzenia. - Chciałem tylko wyjść z placu i iść się pouczyć...
- Nie mogę? - Varis wbił w niego swoje szatkujące spojrzenie. - Mogę zrobić wszystko. Mógłbym nawet zerwać z ciebie te haniebne ubrania i spalić je. A teraz, jeśli nie chcesz, żebym wlókł cię przez całą szkołę, grzecznie pójdziesz ze mną.
Darren patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.
Nie mógł w to uwierzyć. Po prostu nie mógł.
Zamknął oczy i wziął w płuca głęboki, drżący oddech, próbując sie opanować. Czuł na sobie zaciekawione spojrzenia znajdujących się na placu uczniów.
Bogowie, przecież nie może pozwolić, by Varis naprawdę wlókł go za sobą niczym trofeum... Co miał zrobić?
- D-dobrze... Mistrzu - wydusił z siebie, chociaż miał wrażenie, jakby ktoś nasypał mu do gardła ostrych odłamków szkła i wypowiedzenie tych dwóch słów było niemal jak cierpienie.
Varis odwrócił się z łopotem peleryny.
- Za mną.
Z całej drogi do lochów pamiętał tylko dudniącą w żyłach krew i zalewającą mu wzrok czerwień nienawiści do idącej przed nim, wysokiej sylwetki Skrytobójcy. Starał się iść kilka kroków za nim, aby nie czuć tych odbierających oddech muśnięć czarnej peleryny. Ale i tak nic nie mógł poradzić na unoszące się za Varisem wstęgi zapachu, które przemocą wdzierały mu się do nozdrzy i spływały na samo dno serca.
Po jakimś czasie dotarli do odległej części lochów, w której Darren nigdy jeszcze nie był i Varis otworzył ciężkie, drewniane drzwi. I Darren zorientował się, że jeszcze nigdy wcześniej nie był... w jego gabinecie.
Rozejrzał się z zaintrygowaniem. Pomieszczenie było pogrążone w półmroku. Jedynie kilka, płonących w lichtarzach świec rozświetlało panujący tu mrok. Na środku pomieszczenia stało duże, czarne biurko. Niemal tak samo duże jak to w klasie. Panował na nim pedantyczny wręcz porządek. Darren dostrzegał zaledwie kilka leżących na środku pergaminów, stojak na pióra i obszerny kałamarz w kształcie pucharu. Przy biurku stało identyczne krzesło, jak to klasie. Z wysokim oparciem, wygrawerowanym w kształt pajęczyny wijącej się nad głową. Wszystkie ściany pokrywały półki. Wypełnione zakurzonymi książkami albo słoikami i butelkami. Darren próbował dostrzec, co w nich pływa, ale było ich zbyt wiele, a w pomieszczeniu było zbyt ciemno. Po drugiej stronie gabinetu, na lewo od biurka, niemal w samym rogu, znajdowały się kolejne drzwi. Ale dokąd mogły prowadzić?
- Siadaj - powiedział Varis, wskazując mu niewielki, stojący pod ścianą stolik. - Postaw go na środku gabinetu i przysuń sobie tamto krzesło.
Darren rozejrzał się. Rzeczywiście, w drugim rogu przy ścianie stało niewielkie krzesło. Darren przeciągnął stolik na środek pomieszczenie i przyniósł krzesło, stawiając je z boku.
- Nie tam - warknął Varis. - Przodem do mnie.
Darren spojrzał na niego i niemal natychmiast został uderzony jego intensywnym spojrzeniem, które zdawało się niemal wędrować mu po ciele drobnymi kroczkami. Błyskawicznie spuścił głowę i postawił krzesło we wskazanym miejscu, po czym opadł na nie z westchnieniem i położył na blacie trzymaną w rękach książkę. Usłyszał zbliżające się do niego kroki i na ławce przed nim pojawił się plik czystych pergaminów oraz kałamarz i pióro.
- A teraz napiszesz sto razy: "Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza". Może w końcu utkwi ci to w głowie i następnym razem powstrzymasz swój niewyparzony język przed odpowiadaniem mi w tak impertynencki sposób.
Darren w ostatniej chwili powstrzymał prychnięcie.
- Jak sobie życzysz, Mistrzu - mruknął, biorąc do ręki pióro.
Cóż za... bezproduktywna strata czasu. Powinien się teraz uczyć, a nie...
Westchnął głęboko i zaczął pisać, słysząc jak Varis podchodzi do biurka i siada w nim.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Czuł nieprzyjemne mrowienie na twarzy. Nie musiał nawet podnosić głowy, by wiedzieć, co ono oznacza.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Darren miał pochyloną głowę, ale i tak czuł, jak czarne otchłanie wgryzają się w niego łapczywie.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Do licha, niech on w końcu przestanie!
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Cholera, znowu muskał piórem swoje wargi zamiast pisać! Musi się w końcu odzwyczaić to robić!
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Varis pożerał go swoim spojrzeniem. I nawet się z tym nie krył.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Za jakie grzechy go to spotkało?
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Dlaczego musi siedzieć tu w niedzielne przedpołudnie i znosić to irytujące spojrzenie Varisa?
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Bo niby ubrał się "prowokująco"? To wszystko było chore.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Dlaczego w swej skrajnej głupocie pomyślał, że uda mu się spokojnie przejść obok Varisa?
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Chciał po prostu uciec przed tym natarczywym spojrzeniem. A wyszło na to... że teraz jest jeszcze nachalniej obserwowany.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Mógł jednak zostać przy tym murku...
Nie potrafił powstrzymać uśmiechu wypływającego mu na usta po tej myśli.
- Czyżby bawiło cię twoje zadanie? - usłyszał płynący w powietrzu, głęboki głos.
Darren przełknął uśmiech i spojrzał w górę, wprost w obserwujące go czarne oczy.
- Nie, Mistrzu, po prostu pomyślałem sobie, że mogłem zostać na placu, zamiast ryzykować, ponieważ każde spotkanie z panem jest tak nieprzewidywalne, że nigdy nie wiem, gdzie tym razem wyląduję.
Na wargi mężczyzny wypłynął krzywy uśmiech.
- Mogłeś - odparł wibrującym tonem. - Ale przynajmniej czegoś się nauczysz.
- Tak. Tego, żeby w następny weekend zostać w sypialni i nie narażać się na spotkanie z panem.
Brwi Varisa zmarszczyły się.
- Nie zapominaj, że mam dostęp do każdej części szkoły. I jeżeli zbyt długo będziesz się przede mną ukrywał, po prostu przyjdę i zapukam do twoich drzwi.
Coś w żołądku Darrena przekręciło się.
Nie. Nie może tego zrobić.
I kiedy patrzył w mroczny uśmiech, błąkający się na wargach przypatrującego mu się mężczyzny, wiedział, że całkowicie się myli.
Może.
- Dlaczego miałby pan to zrobić? - zapytał, oblizując wargi. - To chyba dobrze, że nie będzie mnie pan widział. Wtedy nie będę pana niczym prowokował.
- Ach, a więc zdajesz sobie sprawę ze swojego prowokującego wyglądu?
Darren zagryzł wargę.
- Oczywiście, Mistrzu. To zawsze jest moja wina.
Varis zmrużył oczy. Darren wiedział, że jego odpowiedź zabrzmiała szyderczo, ale nic nie mógł na to poradzić. Zawsze wszyscy go zaczepiali tylko z powodu tego, jak wyglądał. Każda obelżywa uwaga, każda próba pobicia go, każdy rzucony kamień... a teraz jeszcze Varis.
Nie czekając na odpowiedź mężczyzny, pochylił się nad pergaminem i wrócił do pisania.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Tak. W następny weekend nie wyjdzie z dormitorium.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Za wszelką cenę będzie unikał Varisa.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Będzie go unikał...
Będę z szacunkiem unikał swego Mistrza.
Nie pozwoli, by Varis jeszcze kiedykolwiek komentował jego wygląd i wyżywał się na nim z powodu tego, jaki się urodził.
Będę z szacunkiem unikał swego Mistrza.
Nie pozwoli, by Varis jeszcze kiedykolwiek zaczaił się na niego i zaciągnął go do swoich lochów.
Będę z szacunkiem unikał swego Mistrza.
- Do diabła! - syknął cicho, kiedy zauważył, co napisał. Z zamachem skreślił całe zdanie. A potem dwa poprzednie.
Może Varis tego nie zauważy...
Niestety, ku swej rozpaczy, usłyszał dźwięk odsuwanego krzesła.
Varis podszedł do niego i wyrwał mu pergamin spod ręki.
- Widzę, że nawet tak proste zadanie jak napisanie jednego zdania wykracza poza twoje zdolności.
Darren poczuł, że na jego policzki wypływa rumieniec.
- To przez to, że ciągle się pan na mnie patrzy. Nie mogę się skupić.
Ujrzał opierające się na ławce, odziane w czarne rękawiczki dłonie.
- Nie patrzyłbym, gdybyś się tak nie ubrał - usłyszał głęboki, groźny szept tuż nad swoją głową.
- Nie musiałby pan na mnie patrzeć, gdyby mnie pan nie zatrzymał i nie przydzielił mi szlabanu - odparł Darren, unosząc głowę i spoglądając wprost w pochłaniające go czarne jeziora.
- Nie musiałbym cię zatrzymywać, gdybyś dostosował się do norm szkoły.
Darren w ostatniej chwili powstrzymał się przed wywróceniem oczami. Dyskusja z Varisem przypominała kręcenie się w kółko. Nie prowadziła do niczego.
Jedynie do kolejnych szlabanów.
- Chyba do pańskich pedantycznych norm - odparł, nie potrafiąc powstrzymać swoich ust.
Oczy mężczyzny rozbłysły.
- I ta uwaga kosztowała cię kolejne sto powtórzeń.
No właśnie!
- A teraz, jeśli nie chcesz siedzieć tu ze mną do późnej nocy, radzę ci zabrać się w końcu do pracy i przestać ze mną dyskutować.
Varis odepchnął się od blatu, odwrócił i podszedł z powrotem do swojego biurka.
Darren z westchnieniem powrócił do pisania. Starał się już o niczym nie myśleć, tylko jak najszybciej odrobić swoje zadanie, by stąd wyjść. I na początku nawet mu się to udawało. Patrzył na pergamin i pisał to jedno, głupie zdanie, próbując zapomnieć o obserwujących go oczach Varisa. Ale po jakimś czasie zorientował się, że jest mu coraz bardziej duszno i co chwilę musiał odrywać pióro od swoich rozchylonych warg... kiedy nieświadomie je łaskotał, próbując nie wiercić się pod wpływem tego piekielnie nachalnego spojrzenia.
Darren uniósł wzrok, nie podnosząc głowy i spojrzał prosto w czarne oczy Varisa. Chciał dać mu do zrozumienia, że widzi to nachalne spojrzenie i żeby w końcu przestał tak otwarcie się w niego wpatrywać. Ale Varis nie poruszył się. Ani nie odezwał do niego słowem. Nic. Tylko patrzył.
Darren spuścił wzrok, czując jak robi mu się gorąco pod wpływem tego natarczywego spojrzenia. Jak rozgrzewa jego policzki, jak wysusza jego wargi, jak mąci mu umysł.
Dlaczego to robił? Czy chciał go jakoś ukarać za jego wygląd? Czy nie widział, że Darren nie może się skupić i pisze coraz wolniej i wolniej...?
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
W końcu jednak nie wytrzymał, podniósł głowę i powiedział:
- Czy może pan przestać?
Varis zamrugał, jakby został wyrwany z transu.
- Co mam przestać? - zapytał i na jego usta wypłynął mroczny uśmiech.
Varis był absolutnie niemożliwy.
- Czy może pan przestać się we mnie bez przerwy wpatrywać? Nie ma pan jakiejś pracy czy coś?
Varis uniósł brwi i pochylił się jeszcze bardziej do Darrena, złączając na biurku swoje dłonie.
- Czyżby nagle przeszkadzało ci moje spojrzenie? Sądząc po twoim dzisiejszym wyzywającym ubiorze, które ma za zadanie gorszyć wszystkich w szkole i zwracać na siebie uwagę... powinieneś się już przyzwyczaić do spojrzeń. Przecież tego właśnie chciałeś.
- A pan znowu o tym! Czy naprawdę musi pan być takim... - Darren w ostatniej chwili ugryzł się w język, kiedy czuł jak gniew znowu w nim wzbiera. Varis tylko czeka aż Darren straci nad sobą panowanie i będzie mógł mu dać kolejną karę. Musi się opanować. - Nieważne. - wydusił i zobaczył jak po jego słowach na usta Varisa ponownie pojawia się uśmiech, a w połyskujących oczach dostrzegł cień satysfakcji.
- No proszę... A więc twoja kara odnosi pierwsze skutki...
Darren zacisnął usta i oderwał spojrzenie od twarzy Varisa.
Nienawidził go! Tak bardzo go nienawidził! Czuł jak ta nienawiść wzbiera mu w gardle, kiedy zaczął pisać to bezużyteczne i durne zdanie. Czuł jak ta nienawiść spływa niżej i wypełnia jego wnętrze, rozpalając je płomieniami. I jak wszystko w nim drży z pragnienia, by zerwać się z krzesła, zwinąć ten pergamin w kulkę i rzucić mu go w twarz.
Widział jak jego ręka mocno zaciska się na piórze i jak z całej siły przyciska się do pergaminu i jak zamiera... Czuł jak boleśnie przygryza wargę.
Spokojnie! Opanuj się! Nie pozwól by miał satysfakcję!
Wdech. Wydech.
Darren czuł na sobie jeszcze intensywniejsze spojrzenie Varisa i wiedział, że mężczyzna tylko czeka na jakikolwiek wybuch gniewu Darrena. Ale nie dostanie go. Nie dostanie.
Odetchnął głęboko, rozluźnił dłoń i zaczął pisać dalej. I wtedy usłyszał głęboki, wibrujący głos Varisa.
- Interesujące... Czy właśnie byłem świadkiem, jak opanowałeś wybuch gniewu?
Darren zacisnął usta. Wiedział, że to pytanie miało na celu jedynie po raz kolejny spróbować wyprowadzić go z równowagi.
Nie odpowie mu na nie. W ogóle nie będzie się już do niego odzywał. To był jedyny sposób, by to się w końcu skończyło i by Varis go stąd wypuścił.
- Zadałem ci pytanie, Hayden - upomniał go mężczyzna i Darren w ostatniej chwili powstrzymał ciężkie westchnienie.
- Nie wiem, o czym pan mówi - wycedził cicho, wytrwale skrobiąc piórem po pergaminie.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
- Twoja twarz mówi co innego - usłyszał jego głęboki głos.
- Jeśli zamierza mnie pan znowu sprowokować, to nie uda się to panu - odparł, nie podnosząc głowy i dalej pisząc.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
- Sprowokować? Po prostu dzielę się z tobą swoimi obserwacjami... - usłyszał jego cichy, gęsty głos, który wydawał się wręcz płynny. - To ty przez cały czas usiłujesz mnie sprowokować...
Co?
Darren poderwał głowę, spoglądając ze zmarszczonymi brwiami na siedzącego przy biurku Skrytobójcę.
Czy Varis oszalał? Darren próbował tylko pisać to durne zdanie. To on przez cały czas na niego patrzy!
- Nic nie robię! - niemal wysapał, czując, jak te płomienie ponownie się rozbudzają, łaskocząc jego wnętrze i liżąc je w ten denerwujący sposób. - Chcę tylko jak najszybciej odrobić swoje zadanie, ale pan mi na to nie pozwala. Wcale nie planowałem spędzić z panem niedzieli!
- Nie? - jedna z brwi Varisa uniosła się. - Dlaczego więc ubrałeś się w taki sposób?
Darren zacisnął zęby z bezsilnej złości.
- Naprawdę nie rozumiem, co panu przeszkadza w moim stroju. Mistrz Wolverson nigdy nie...
Przerwało mu pełne pogardy prychnięcie.
- Armand Wolverson jest ślepym ignorantem
Darren rozszerzył oczy.
- Niech pan go nie obraża! - wysapał, czując jak te płomienie wzbijają się coraz wyżej, dosięgając już do jego serca i oczu.
Wargi Varisa wykrzywiły sie w kpiącym półuśmiechu, a oczy zmrużyły, wchłaniając w siebie promieniujące gniewem spojrzenie Darrena z niemal zachłanną satysfakcją.
- Po prostu dzielę się z tobą swoimi obserwacjami... - wysyczał i Darren poczuł, jak coś w nim się zaczyna przelewać.
Nie. Varis posunął się za daleko. Najpierw odebrał mu punkty za jego wygląd, potem zaciągnął go tutaj i dał szlaban, na który Darren kompletnie nie zasłużył i to w niedzielę, a potem nie pozwalał mu się skupić na pracy i wciąż tylko na niego patrzył i komentował wszystko, co Darren robił w ten typowy dla siebie, szyderczy sposób, a teraz jeszcze obrażał jego Opiekuna!
To było... to było... on był...
- Niech pan zachowa swoje obserwacje dla siebie i więcej się nimi ze mną nie dzieli - odparł ze złością, wbijając w mężczyznę lśniące ostrza swoich oczu.
Oczy Varisa rozbłysły. Ogniem i lodem jednocześnie.
- I tą uwagą załatwiłeś sobie kolejne sto powtórzeń...
Coś w Darrenie eksplodowało, wylewając się z niego w drżącym syku:
- Jest pan najgorszym drani...
- Pięćset - przerwał mu Varis, uśmiechając się jadowicie. - I jeśli naprawdę zamierzasz dokończyć to, co chciałeś powiedzieć, to z ogromną przyjemnością zamienię pisanie na chłostę. I wydaje mi się, chcesz tego równie mocno... - oczy mężczyzny rozbłysły nagle w tak niepokojący sposób, że coś w Darrenie krzyknęło ostrzegawczo.
Myślisz, że wychłostanie Mongrela to dla niego jakiś wielki wyczyn?
Darren rozszerzył gwałtownie oczy, czując się tak, jakby opadał na samo dno tych mrocznych otchłani, wciągnięty przez nie, miażdżony i rozszarpywany z perfidną satysfakcją przez ostre szpony tego nieobliczalnego mężczyzny.
Cały oddech uleciał mu z płuc w próbie powstrzymania swoich ust przed uwolnieniem szalejącej w nim, niekiełznanej wichury trawiącej go pożogi.
Zacisnął powieki, wyrywając się spod wpływu jego triumfującego spojrzenia i opuścił głowę, zaciskając wargi tak mocno, iż niemal pobielały.
Próbował przypomnieć sobie, jak się oddycha. Próbował powstrzymać szaleńcze bicie swojego serca. Próbował ugasić ten płonący w nim ogień.
Ale Varis za każdym razem wzniecał go ponownie. Coraz mocniej. Coraz silniej. Coraz goręcej. I Darren nie mógł już... nie mógł już tego znieść...
Wydawało mu się, że Varis zaczął od czwartkowego spotkania na korytarzu wzbijać się na wyżyny swojej podłości, jakby do tej pory wciąż jeszcze próbował się hamować, ale teraz pokazywał swoje okrutne oblicze w całej okazałości.
I Darren naprawdę nie sądził, aby po tym wszystkim, co do tej pory zaznał z jego rąk i ust, cokolwiek było go jeszcze w stanie ugodzić. Tak naprawdę. Tak do głębi.
Ale mylił się.
Varis zawsze potrafił to zrobić. Wymierzał celnie i uderzał precyzyjnie. Prosto w ten punkt w nim. W ten maleńki punkt, który wciąż pamiętał miękkość jego peleryny, siłę jego rąk, delikatność jego palców, głębię jego spojrzenia, zapach jego korzennego oddechu... który wciąż pamiętał wszystkie te rzeczy... to, jak go obronił, to jak go opatrzył, to jak jego dłonie przesuwały się po jego skórze, wszystkie te muśnięcia, szepty i to było... było...
...zbyt bolesne.
Musiał się przed tym bronić. Przed każdym ciosem, który uderzał w ten punkt. Przed każdym spojrzeniem, który go podrażniał.
Musiał. Aby go to nie zniszczyło.
Ale już nie potrafił. Varis robił to zbyt często... uderzał i uderzał, jakby próbował rozłupać coś w Darrenie.
Rozchylił powieki i drżącymi oczami spojrzał na leżący przed nim pergamin. Jego własna dłoń wydawała mu się niemal obca, kiedy patrzył, jak zaciśnięte wokół pióra palce drżą nieznacznie. Oddychał powoli i głęboko, próbując pozbyć się tej okropnej, kwaśnej guli ze swojego gardła.
I kiedy w końcu udało mu się ją przełknąć i odzyskać panowanie nad sobą, przyłożył pióro do pergaminu i zaczął pisać.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego Mistrza.
Varis nie odzywał się do niego więcej. Po prostu mu się przyglądał. I Darren również się do niego nie odzywał. Po prostu pisał.
I tylko w połowie pisania Varis przerwał mu i kazał pójść na obiad, ale Darren niemal nie czuł smaku spożywanego posiłku. Joela nie było na obiedzie, Laryssy również. Nie wiedział, czy bardziej go to cieszy, czy zastanawia.
A potem powrócił ponownie do tego pogrążonego w półmroku, chłodnego gabinetu i pisał dalej, wciąż obserwowany przez dwa, połyskujące kamienie jego oczu.
Będę z szacunkiem odzywał się do swego, Mistrza.
I kiedy w końcu zapisał już ostatnie zdanie, a jego ręka niemal omdlewała z wycieńczenia i wyszeptał cicho:
- Skończyłem, Mistrzu - ...usłyszał, jak ciężkie krzesło Mistrza Trucizn odsuwa się i mężczyzna podnosi się i podchodzi do niego, zatrzymując się tuż przed stołem i rzucając na zapisany pergamin swój długi, mroczny cień.
- A teraz sprawdzimy, co zapamiętałeś - usłyszał jego niski, głęboki głos płynący w powietrzu niczym gęsta fala. - W jaki sposób będziesz się do mnie odzywał?
- Z szacunkiem - odparł cicho Darren, nie podnosząc głowy. Ujrzał jak odziane w czerń rękawiczki opierają się na blacie.
- Nie słyszałem. Możesz powtórzyć?
- Z szacunkiem - powiedział Darren, nieco głośniej, starając się nadać swojemu głosowi najbardziej neutralny ton, na jaki go było stać.
- Mówisz do mnie, czy do ławki?
Darren przymknął powieki i wziął głęboki oddech. Podniósł głowę i spojrzał wprost w przypatrującą mu się, drapieżną twarz mężczyzny. Okalające ją gęste, falowane włosy opadły do przodu, ukrywając ją w swym cieniu. Ciemne brwi były zmarszczone, zbiegając się u nasady nosa, przecięte głęboką zmarszczką pomiędzy nimi. Cienkie wargi lekko rozchylone, jakby czekały, aż słowa Darrena wpłyną pomiędzy nie. A oczy... oczy patrzyły na niego tak, jakby chciały go w siebie wchłonąć, spić z jego twarzy każdą emocję i się nią nakarmić.
- A więc słucham...
Darren nawilżył swoje wargi. I powiedział. Dźwięcznym, połyskującym głosem, w którym szumiał wiatr i szeleściły liście:
- Będę odzywał się do pana z szacunkiem, Mistrzu. A czy pan będzie się zwracał z szacunkiem do mnie?
Coś w oczach mężczyzny zamigotało, wzbudzając fale na powierzchni jego gładkich, czarnych jezior.
- Jeśli kiedyś uda ci się na to zasłużyć...
Darren zacisnął wargi. Varis jak zwykle potrafił znaleźć doskonale wymijającą odpowiedź. A potem nagle zabrał swoje dłonie. I swoje spojrzenie. I swój zapach, który Darren nieświadomie przez cały czas wdychał, czując jak rozlewa się w nim niczym gęsty syrop.
- Jesteś wolny - powiedział mężczyzna i chłopiec z trudem zdusił próbujący wypłynąć mu na wargi ironiczny uśmiech.
Była już niemal pora kolacji. Varis trzymał go tu przez cały dzień. A teraz łaskawie pozwolił mu iść. Niewiarygodne...
- Dziękuję, Mistrzu - wstał i skłonił się. I wyszedł, mając wrażenie, że nienawidzi go chyba jeszcze bardziej niż wcześniej. Że jeszcze nigdy nie odczuwał czegoś takiego do nikogo w całym swoim życiu. Że jego nienawiść do Delemiara i reszty Skrytobójców była niczym maleńka iskierka w porównaniu z trawiącą jego ciało pożogą, którą wywoływał w nim ten mężczyzna.
Z pożogą, której chyba już nic nie było w stanie ugasić. Nawet deszcz.