KSIĘGA 3 - MISTRZ TRUCIZN
Rozdział 1.
Przyjęcie
Zamknął za sobą drzwi i poderwał głowę, aby zobaczyć, czy Darren jest już gotowy.
I zamarł w pół kroku, rozszerzając oczy.
Był gotowy. Zdecydowanie.
Joel z oszołomieniem przesunął wzrokiem po smukłej sylwetce przyjaciela, zastanawiając się, gdzie on, u diabła, do tej pory ukrywał ten strój, ponieważ wyglądał w nim... wyglądał...
Do czarnych, gładkich, eleganckich spodni i czarnej atłasowej koszuli Darren założył delikatną, sięgającą za biodra białą tunikę przeszywaną srebrnymi ornamentami, które połyskiwały, kiedy się poruszał. Zapiął ją w pasie na srebrną klamrę, sprawiając, że otulała jego sylwetkę niczym lśniąca, srebrzysto-biała mgła. A pod szyją zawiązał czarno-białą, jedwabną chustę, której koniec spływał na jego lewe ramię. Jego oczy wydawały się przez to jeszcze bardziej podkreślone, ponieważ wyglądały teraz tak, jakby odbijały srebrne refleksy tańczące na ornamentach tuniki, kiedy się odwracał. I miało się wrażenie jakby cały... iskrzył.
Ukryte pod czarnymi kosmykami, diamentowe oczy Darrena zmrużyły się teraz, kiedy wpatrywał się w stojącego nieruchomo z rozchylonymi wargami Joela.
- Dlaczego tak na mnie patrzysz? - zapytał z cichą niepewnością w głosie.
Joel odzyskał głos dopiero po chwili.
- Ponieważ wyglądasz tak... tak... - zaciął się, nie wiedząc jak miałby to określić.
- Jak? - Darren przechylił głowę, patrząc na Joela z zaintrygowaniem, jakby naprawdę kompletnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że wygląda tak...
- Zjawiskowo - powiedział w końcu Joel, wydychając wstrzymywane powietrze.
Ujrzał, jak na policzki Darrena wypływa rumieniec.
- Przestań się ze mną drażnić i ubieraj się - mruknął chłopiec. - Powiedziałeś, że powinniśmy już wychodzić.
Joel poczuł, jak na jego wargi wypływa figlarny uśmiech.
- I tak nikt nie zwróci na mnie uwagi, kiedy tam z tobą wejdę, nawet jakbym poszedł nago - zażartował i z satysfakcją zobaczył, jak Darren marszczy brwi i zaciska usta. Do cholery, naprawdę lubił się z nim drażnić, ponieważ Darren zawsze reagował na to w tak niezwykle... ujmujący sposób.
- Jak nie przestaniesz, to w końcu sam tam pójdziesz - fuknął Darren, siadając na łóżku i krzyżując ramiona.
Joel roześmiał się.
*
Komnata Zwiadowców była już opustoszała, kiedy wychodzili, wszyscy już chyba rzeczywiście byli w Głównej Sali. I kiedy Darren szedł za Joelem przez długie korytarze zamku, wciąż tylko zastanawiał się, czy dobrze robi, idąc tam z nim. Zgodził się tylko dlatego, że nigdy w życiu nie był na żadnym przyjęciu i był niezwykle ciekawy, jak będzie wyglądało. I dlatego, że Joel niemal go błagał, aby poszedł. Miała być tam cała szkoła i wielu wysoko postawionych gości z Lavrancji, co oznaczało naprawdę spory tłum i Darren odczuwał w sobie ogromny niepokój na myśl o tak dużej ilości osób stłoczonych w jednym miejscu. Ale stwierdził, że jeżeli będzie się tam źle czuł, to zawsze będzie mógł po prostu wyjść i wrócić do swojej sypialni.
Już z daleka z szeroko otwartych wrót olbrzymiej sali dobiegał gwar rozmów, który tylko potęgował rosnący w Darrenie niepokój, kiedy się tam zbliżali. I kiedy przeszli pod oplecionym czerwonymi wstęgami łukiem wejścia, Darren zamarł z niedowierzania.
Główna Sala była przystrojona w karmazynowe barwy Belliego. Z kandelabrów zwieszały się długie, krwistoczerwone wstęgi, łącząc się ze ścianami i spływającymi z wysokich okien czerwonymi zasłonami. Stoły, przy których zwykle jadali były rozsunięte na boki i złączone w dwa długie bufety po obu stronach sali, przykryte czerwonymi obrusami i zastawione taką ilością wykwintnych dań, których Darren nigdy jeszcze nie widział. W złoconych, zdobionych świecznikach, które wznosiły się pomiędzy półmiskami płonęły czerwone świece.
A pomiędzy tym wszystkim krążył tłum odświętnie ubranych uczniów, nauczycieli oraz nieznanych Darrenowi ważnych osobistości. I kiedy Darren przeczesywał ten tłum wzrokiem, zdając sobie sprawę z odwracających się ku niemu twarzy, które zdążyły już go dostrzec, jego spojrzenie przyciągnęła znajoma, wysoka, odziana w mrok sylwetka.
Varis stał przy jednym ze stołów, trzymając w dłoni kieliszek i rozmawiając z jakąś stojącą tyłem kobietą, ale kiedy jego spojrzenie popłynęło ponad ramieniem rozmówczyni w kierunku wejścia do sali i spoczęło na Darrenie... jego wiecznie zmarszczone brwi uniosły się, a usta rozchyliły i mężczyzna wyglądał tak, jakby oniemiał.
Darren poczuł, jak to spojrzenie podrywa jego serce, które zaczęło nagle nieznośnie trzepotać i szybko odwrócił twarz, próbując zdusić wypływający mu na policzki niezrozumiały rumieniec.
- A nie mówiłem... - mruknął cicho stojący obok Joel. - Może lepiej będzie, jak schowam cię w jakimś kącie, bo ten pająk zaraz cię pożre wzrokiem. Tak jak i niektórzy inni... O, patrz! Tam jest Laryssa z Namirem.
Darren ruszył za Joelem, starając się nie rozglądać zbytnio, ponieważ wlepione w niego spojrzenia skutecznie odbierały mu odwagę. Joel zaczął szybko przeciskać się pomiędzy gośćmi w stronę czekających na nich przy stole i machających przyjaciół, ale Darren nie mógł iść tak szybko, ponieważ cały czas starał się nikogo nie dotknąć. Widział odwracające się za nim głowy i czuł się coraz bardziej nie na miejscu. Kątem oka widział również twarz wpatrującego się w niego Varisa, który całkowicie przestał zwracać uwagę na swą towarzyszkę i śledził go spojrzeniem tak długo, aż w końcu musiał się od niej odwrócić, ponieważ już bardziej nie mógł okręcić głowy, kiedy Darren go wyminął.
Darren czuł nerwowe trzepotanie w żołądku. Już zaczął żałować, że tu przyszedł.
A jeśli Varis podejdzie do niego i coś mu powie? I narobi mu wstydu przed całą szkołą?
I nagle niemal zderzył się z jakąś wysoką, odzianą w lazur sylwetką, która wyrosła przed nim znienacka, zastawiając mu drogę. Cofnął się i spojrzał w górę, na odzianego w wykwintny, lazurowo-złoty kaftan, długowłosego Hiacynta, który przyglądał mu się z jakimś dziwnym zaintrygowaniem na twarzy i połyskującymi, błękitnymi oczami.
- Przepraszam - bąknął Darren.
- Nic się nie stało - odparł mężczyzna, uśmiechając się lekko i nie odrywając od Darrena swojego lustrującego spojrzenia. Jego głos był głęboki i miękki zarazem. - Ale skoro już nasze drogi się przecięły, to może zechciałbyś się czegoś ze mną napić? Wyglądasz na zagubionego.
Darren zamrugał, zaskoczony propozycją tego nieznajomego człowieka.
- Nie, dziękuję, ja właśnie...
- Nalegam - przerwał mu mężczyzna, pochylając się nieco ku niemu i wpatrując się w jego kryształowe oczy tak, jakby ujrzał w nich coś niezwykle interesującego.
- Lordzie Rodrigu... - Darren wzdrygnął się, słysząc za plecami ten znajomy niski, przypominający naostrzoną klingę głos i niemal westchnął z ulgą, kiedy błękitne oczy mężczyzny oderwały się od niego i spojrzały na stojącego za plecami Darrena Varisa. - Czy zechciałbyś dołączyć do mnie i Lady Hagiss? Chciałaby przedstawić ci propozycję...
- Za chwilę dołączę - odparł wyniośle Hiacynt, przerywając Skrytobójcy i Darren ponownie poczuł na sobie jego intensywne spojrzenie. - Jestem teraz nieco zajęty. A więc czego chciałbyś się napić? - zwrócił się do Darrena.
Chłopiec zagryzł wargę, kompletnie nie rozumiejąc, czego ten jakiś tam Lord od niego chce i dlaczego nie pozwala mu odejść, ale wtedy ponownie usłyszał za sobą głos Varisa, który zabrzmiał tak lodowato, że Darren niemal poczuł ciarki na plecach:
- Wątpię, aby ten mongrelski chłopiec był odpowiednim towarzystwem dla kogoś o twojej pozycji, Lordzie.
Darren poczuł ukłucie gniewu, słysząc szydercze słowa Varisa, a kiedy spojrzał na stojącego z Laryssą oraz Namirem i uśmiechającego się z rozbawieniem Joela, ten gniew tylko się podsycił.
- Czy może mi pan pozwolić przejść? - zwrócił się do Hiacynta, wbijając w niego połyskujące kryształy swoich oczu. Mężczyzna zmrużył oczy i zmarszczył brwi, ale Darren miał już serdecznie dosyć i po prostu go ominął, zmierzając w stronę przyjaciół.
- Wielkie dzięki, że mnie tam zostawiłeś - warknął, zatrzymując się obok nich i spoglądając na Joela z wyrzutem. Wargi przyjaciela zadrgały, ale zacisnął je, powstrzymując to, co chciało na nie wypłynąć.
- Nie moja wina, że przyczepił się do ciebie jakiś Hiacynt. Co miałem niby zrobić? Wygląda na kogoś ważnego. Co to w ogóle za jeden?
Darren zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć jego nazwisko.
- Lord Rodrig, czy jakoś tak.
- Och, to przedstawiciel Błękitnej Rady - westchnęła Laryssa, spoglądając ponad ramieniem Darrena na odzianego w lazur mężczyznę. - Podobno przybył do szkoły w jakichś ważnych politycznych sprawach. - Jej szmaragdowe oczy zalśniły, a policzki pokryły się rumieńcem.
- Tylko nie mów, że ci się podoba - prychnął Joel.
Seledynka zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
- Jest naprawdę... niezwykle przystojny - szepnęła z zawstydzeniem i spuściła wzrok. - Och, patrzy tutaj...
Joel zmarszczył brwi i spojrzał na nią, zaciskając gniewnie wargi.
- Czego on w ogóle od ciebie chciał? - zwrócił się do Darrena.
- Nie wiem - odparł chłopiec. Czuł mrowienie na karku, ale nie był pewien, czy powodowało je spojrzenie Varisa czy tego hiacynckiego lorda. - Możemy pójść gdzieś, gdzie jest trochę mniej ludzi? - zapytał.
- Ale weźmy ze sobą jedzenie. Jest naprawdę dobre - mruknął Namir z pełnymi ustami, odrywając się od trzymanego w dłoniach talerza, na który wciąż tylko dokładał kolejne kąski. Miał na sobie czarny, sztywny kaftan i białą koszulę, która ledwie już dopinała mu się na brzuchu i wyglądał w niej jak wielki pingwin, które Darren widział kiedyś na rycinach w książce.
- Możemy stanąć pod ścianą przy tamtej zasłonie - powiedział Joel, nalewając do swojego pucharu kolejną porcję przeznaczonego dla uczniów ponczu.
Darren mógłby stanąć gdziekolwiek, byle nie musieć ciągle uważać na kręcących się wokół i przepychających po przekąski uczniów. Z chęcią by czegoś spróbował, ponieważ wszystko wyglądało naprawdę zachęcająco, ale potrzebował chwili, aby się wyciszyć i zrelaksować po tym, co dotychczas go tu spotkało.
- Zaczekam tam na was - powiedział, kiedy cała trójka zaczęła nakładać na talerze jedzenie. Wziął do ręki napełniony przez Joela puchar i ruszył ostrożnie wzdłuż stołu, omijając go i zatrzymując się w cieniu ściany, po drugiej stronie bufetu.
Oparł się z westchnieniem o ścianę, przysunął kieliszek do ust i napił, przyglądając się wszystkiemu i wszystkim. Sala była naprawdę ładnie przystrojona, a stoły uginały się od wykwintnych dań i kryształowej zastawy. Zamiast zwyczajowych szkolnych strojów, w które zwykle odziani byli uczniowie, wszyscy mieli na sobie różnokolorowe, piękne stroje, w których wyglądali tak inaczej, że niektórych z nich ciężko było Darrenowi poznać. Ale i tak trzymali się w swoich znajomych grupkach, rozmawiając z ożywieniem i pochłaniając zachwyconym wzrokiem to, co ich otaczało.
Mistrzowie również ubrali się odświętnie i Darren widział nawet wystającą ponad tłum potężną sylwetkę swego Opiekuna w kaftanie o kolorze morskiej toni, który rozmawiał z jakimiś pochodzącymi spoza szkoły seledyńskimi gośćmi. I kiedy przesuwał wzrok dalej przez tłum ujrzał, że stojący obok Mistrzyni Serenite Lord Rodrig nie patrzy wcale na nią, chociaż wciąż coś do niego mówiła i wyglądała niezwykle zachwycająco w swej połyskującej złotej sukni, tylko... na niego.
Chłopiec uciekł spojrzeniem w bok, czując dziwne wzburzenie tym wciąż błądzącym za nim, nachalnym spojrzeniem błękitnych oczu lorda i natrafił wprost na drugie spojrzenie. Czarnych niczym obsydiany, bezdennych oczu. Varis również na niego patrzył. A jego spojrzenie wydawało się niemal przepalać skórę Darrena i nie odrywał od niego wzroku, nawet gdy stojąca obok niego kobieta w eleganckiej, czerwonej sukni owinęła swoje nagie ramię wokół jego odzianego w czerń ramienia i przysunęła się do jego ucha, coś mu szepcząc.
Darren poczuł w żołądku dziwną wibrację i przymknął powieki, odcinając się od tego... tego wszystkiego. Napił się czerwonego ponczu ze swego kryształowego pucharu i odchylił głowę w tył, opierając ją o ścianę za sobą i wzdychając. Wciąż słyszał gwar rozmów i śmiechów, ale teraz wydawał się dobiegać jakby z oddali. W ciemności, w której się znajdował był teraz tylko on i... uniósł powieki, by ponownie napotkać spojrzenie czarnych, śledzących go tuneli, ale Varis nie patrzył na niego. Spoglądał w bok, marszcząc brwi i kiedy Darren podążył za jego spojrzeniem zrozumiał, że Skrytobójca patrzy na... Lorda Rodriga, który... wciąż przyglądał się Darrenowi z niezwykłym wyrazem zaabsorbowania na swej idealnie gładkiej twarzy. I chłopiec miał wrażenie, że na wargi mężczyzny wypłynął delikatny uśmiech.
Natychmiast zamknął oczy, ponownie odcinając się od wzburzenia wywołanego świadomością tego, co ujrzał.
Czy ten lord naprawdę... się do niego uśmiechał?
Nie, musiało mu się wydawać.
Na pewno mu się wydawało.
Głosy nadchodzących przyjaciół wyrwały go z tej dziwnej mgły nieokreślonych myśli.
- Muszę ci powiedzieć, że nawet kiedy stoisz w cieniu, to wyglądasz jakbyś cały połyskiwał - powiedział Joel z pełnymi ustami, opierając się o ścianę obok Darrena i pochłaniając połówkę wypełnionego czerwoną pastą jajka. - Bogowie, jakie to dobre - mruknął z zaskoczeniem.
Darren przewrócił oczami. Joel sam miał na sobie złoconą, gładką koszulę, która odbijała światło, a brylantowy kolczyk w jego uchu mienił się przy każdym ruchu głowy. Wcale nie musiał wprawiać go w jeszcze większe zażenowanie swoimi uwagami, zresztą miał wrażenie, że te uwagi sprawiają tylko, że Laryssa wciąż marszczy brwi, spoglądając na Joela z dziwną, narastającą złością. Wyglądała naprawdę ładnie w swojej seledynowej sukience, ale Joel chyba nie bardzo zwracał na nią uwagę, chociaż Darren doskonale wiedział, że tak naprawdę przyjaciel nie mógł się doczekać, aby ją zobaczyć. A teraz zachowywał się, jakby było mu obojętne, co dziewczyna ma na sobie i jakby w ogóle mu na tym nie zależało. I Darren kompletnie nie rozumiał jego zachowania. Namir i tak nie zwracał uwagi na nic poza swoim talerzem.
- Czy na przyjęciach robi się tylko to? - zapytał po chwili, kiedy wszyscy zajęci byli jedzeniem. - Je i rozmawia?
Joel parsknął.
- A co jeszcze chciałbyś robić?
Darren wzruszył ramionami. Nie wiedział, co, ale nie lubił robić ani jednego ani drugiego, więc próbował zrozumieć, co jeszcze może być w tym atrakcyjnego. Poza całą piękną otoczką i odświętnymi strojami. Rozumiał, że ta otoczka jest najważniejsza i to właśnie ona wciąż go tu utrzymywała. Poza wszystkim innym, fakt uczestniczenia w czymś tak niezwykłym był jednak naprawdę... fascynujący. To było jego pierwsze przyjęcie w życiu. Nie wiedział, ile będzie musiał czekać na kolejne, dlatego chciał nasycić swoje zmysły tym wszystkim jak najdłużej. Nawet pomimo... tego nieprzyjemnego mrowienia, które wciąż odczuwał na twarzy.
- Zgadnijcie, co mam - szepnął nagle Joel, rozglądając się czujnie wokół i wyjmując z kieszeni jakąś niewielką buteleczkę. Laryssa poczerwieniała.
- Nie wolno nam - szepnęła z przejęciem.
- Jesteśmy na przyjęciu. Możemy się przecież trochę rozluźnić - uśmiechnął się łobuzersko Joel, odwracając się do ściany, odkorkowując butelkę i nalewając nieco jej zawartości do swojego pucharu. - Chcecie?
- Jasne - Namir od razu podstawił swój puchar. Laryssa zacisnęła wargi, jakby walczyła ze sobą, ale w końcu westchnęła, jakby się poddała i też podstawiła swój.
- Ja nie chcę - powiedział cicho Darren.
- Wiem, że nie chcesz - mruknął Joel, chowając butelkę i pociągając łyk z pucharu. - No, teraz smakuje jak prawdziwy poncz - uśmiechnął się.
- Ten jeden raz mi wystarczył - odparł Darren. - Nie potrzebuję takich rzeczy.
Joel przewrócił oczami i Darren stwierdził, że ma dosyć jego nachalności. Był głodny, też chciałby coś zjeść.
- Zaraz wracam - powiedział, odpychając się od ściany i ruszając do stołu, przy którym było teraz już nieco mniej osób, kiedy większość z nich nasyciła już swój głód. Odstawił puchar i pochylił się, przyglądając się leżącym na półmiskach potrawom. Wszystko wyglądało interesująco i smakowicie, ale jego spojrzenie przyciągnęły niewielkie, wypełnione biało-czerwonym kremem pucharki. Wyciągnął rękę, aby wziąć jeden z nich i w tej samej chwili ujrzał wyłaniającą się z boku dłoń o długich, zadbanych palcach, która zacisnęła się łagodnie na jego odzianej w rękawiczce dłoni. Darren wyszarpnął rękę, całkowicie zaskoczony i spojrzał w bok, prosto w błękitne oczy stojącego obok Lorda Rodriga, które wydawały się połyskiwać, kiedy przesuwały się po twarzy Darrena.
- Wybacz - mruknął mężczyzna. - Weź pierwszy.
Darren zacisnął wargi, spuszczając wzrok i czując dziwne napięcie w żołądku. Z wahaniem wyciągnął dłoń po puchar i wtedy usłyszał głęboki głos Hiacynta:
- To deser zwany Krwawą Ambrozją Belliego, zrobiony głównie z granatu, który podobno wzbudza namiętność... - mężczyzna zawiesił głos, jakby czekał na reakcję Darrena, ale chłopiec nie bardzo wiedział, co miałby mu odpowiedzieć, więc po prostu sięgnął po łyżeczkę i już chciał się odwrócić, aby odejść, kiedy ponownie usłyszał jego głos: - Mogę ci polecić jeszcze kilka innych smakołyków.
Darren zagryzł wargę.
Naprawdę nie rozumiał, dlaczego ten lord ciągle za nim chodził i rozmawiał z nim tak... tak swobodnie. Nie do końca wiedział, jak powinien się wobec niego zachować. Wiedział, że tak wysoko postawionym lordom powinno się okazywać szacunek, ale coś mu podpowiadało, że najlepiej będzie po prostu zejść mu z oczu. Zawahał się, nie wiedząc, czy ma się od niego odwrócić, czy najpierw skłonić, ale wtedy kątem oka dostrzegł zbliżającą się ku nim plamę czerni i jego serce zawibrowało ostrzegawczo.
O nie, z pewnością nie miał ochoty wysłuchiwać kolejnych komentarzy o mongrelskich chłopcach.
- Ja... dziękuję, ale to mi wystarczy - mruknął, umykając przed nim, ale zanim jeszcze się odwrócił ujrzał, jak Hiacynt podąża za jego spojrzeniem w stronę zbliżającego się Varisa i marszczy brwi.
Niemal westchnął z ulgą, kiedy wrócił z powrotem do Joela, Namira i Laryssy. Ich policzki były już wyraźnie zaczerwienione.
- Widziałem, że znowu cię zaczepił - rzucił Joel, uśmiechając się zawadiacko. - Czego tym razem od ciebie chciał?
- Nie wiem, Joel - westchnął Darren, zanurzając łyżeczkę w kremie i unosząc ją do ust. - Naprawdę. Daj mi spokój. Chcę coś w końcu zjeść.
Joel zmarszczył brwi, ale nie powiedział nic więcej, tylko pociągnął solidny łyk ze swojego pucharu.
- W głowie mi się kręci - powiedziała cicho Laryssa, opierając się o ścianę.
- A mi jest trochę niedobrze po tym - wymamrotał Namir, podnosząc swój pusty puchar i czknął. - Chyba muszę iść do łazienki - powiedział niewyraźnie.
Joel prychnął.
- Nic dziwnego, skoro wypiłeś wszystko na raz. To służy do delektowania się, a nie żłopania.
Namir wydawał się nieco blady.
- Naprawdę muszę - powiedział, ruszając chwiejnie w stronę wyjścia.
Darren odprowadził go wzrokiem, wyjadając słodki krem z pucharu. Był naprawdę dobry. Czerwona część była nieco kwaśniejsza, a biała delikatna i słodka. Oblizał wargi i spojrzał na Laryssę i jej zaczerwienione policzki. Zerkała niepewnie na Joela, zaciskając swoje pełne wargi, jakby chciała mu coś powiedzieć, ale wciąż się powstrzymywała. Darren spojrzał na przyjaciela, który wydawał się wyjątkowo zainteresowany jej dekoltem i po chwili poderwał swoje spojrzenie i mrugnął do Darrena:
- Wiesz, chyba pójdziemy się gdzieś przejść z Laryssą...
Chłopiec zacisnął wargi. Nie chciał, żeby Joel sobie poszedł. Miał dziwne przeczucie, że jeśli pójdzie gdzieś z Laryssą będącą w takim stanie, to może nieprędko wrócić. Albo wcale. Nie miał ochoty zostać tutaj całkiem sam, ale wcale też nie chciał jeszcze stąd iść. Tylu rzeczy jeszcze nie spróbował i nie obejrzał.
- Jak chcesz - mruknął cicho.
Joel uśmiechnął się, po czym pochylił do niego i szepnął mu do ucha:
- Uważaj na siebie.
Darren zmarszczył brwi, zaskoczony jego dziwną poradą, ale Joel już oplatał ramię wokół Seledynki, prowadząc ją za sobą z połyskującymi oczami.
Darren odprowadził ich wzrokiem i kiedy Joel i Laryssa zniknęli za drzwiami, odwrócił się i rozejrzał po sali.
W porządku, Lord Rodrig był zajęty rozmową z Mistrzem Wolversonem. Może tym razem uda mu się spokojnie podejść do stołu i wziąć coś konkretniejszego do jedzenia. Ten delikatny deser tylko pobudził jego apetyt zamiast go ugasić. Podszedł do bufetu i rozejrzał się, ale tutaj zostały już głównie desery. Odstawił pusty puchar i ruszył na około do drugiego uginającego się pod ciężarem wykwintnych dań stołu.
I kiedy się przy nim zatrzymał, jego wzrok mimowolnie prześliznął się przez tłum i skrzyżował z wpatrzonymi w siebie błękitnymi oczami Lorda Rodriga, który rozmawiał po drugiej stronie stołu z Opiekunem Zwiadowców. Darren błyskawicznie spuścił głowę, ale i tak ujrzał dziwny rozbłysk w jego oczach. Coś w tym mężczyźnie naprawdę go niepokoiło, ale nie potrafił sprecyzować tego niepokoju.
Sięgnął po pusty talerz i rozejrzał się po stole, próbując wybrać coś z rozciągającego się przed nim bogactwa dań, ale wtedy kątem oka dostrzegł zbliżający się cień, który zatrzymał się tuż za nim.
Darren przełknął ślinę i mocniej zacisnął palce na trzymanej w dłoniach porcelanie.
Tylko nie to!
Varis stał tuż za nim. Darren słyszał jego oddech za plecami i nagle uznał, że nie jest już głodny. Świadomość obecności tego mężczyzny całkowicie odebrała mu apetyt i ścisnęła żołądek.
Nerwowo zerknął przed siebie i zobaczył, że spojrzenie Lorda Rodriga przenosi się wyżej, na postać stojąca za Darrenem. Jasne brwi zmarszczyły się w wyrazie, który dziwnie przypominał... wyzwanie.
W tej samej chwili Varis pochylił się i Darren zobaczył wyłaniająca się zza niego rękę, która sięgnęła po kieliszek. Wciągnął powietrze, czując delikatne muśnięcie czarnej szaty na plecach i karku, w tej samej chwili, w której do jego ucha wlał się niski, groźny szept:
- Zawsze musisz zwracać na siebie uwagę, co Hayden? Pochlebia ci, że nie może oderwać od ciebie wzroku?
Co? O czym on mówił?
Darren odsunął się od mężczyzny i spojrzał w górę, na pochyloną nad sobą twarz. Czarne, błyszczące oczy Varisa wpatrywały się w niego z dziwną intensywnością. Na sali panował hałas, głośne rozmowy i śmiechy otaczały go ze wszystkich stron, ale nie potrafiły zagłuszyć bicia jego serca. Dudniło teraz w klatce piersiowej zdecydowanie zbyt mocno.
- Nie wiem, o czym pan mówi - odparł, starając się nadać swojemu głosowi nonszalancki ton.
Ciemne brwi Varisa zmarszczyły się i w tej samej chwili kolejne osoby podeszły do stołu, przepychając się i sięgając po talerze. Darren odsunął się od nich gwałtownie i niemal wpadł na to wysokie, smukłe ciało przed sobą, ale Varis zareagował szybciej i odsunął się nieznacznie z cichym, rozdrażnionym prychnięciem.
Tak ciężko było mu się skupić na czymkolwiek. Chciał tylko coś zjeść, ale oczywiście nawet to nie jest mu dane! Odwrócił sie, by odłożyć talerz i kiedy podniósł głowę, by spojrzeć na mężczyznę i pożegnać się, ujrzał, jak wzrok Varisa błyskawicznie podrywa się, jakby przed chwilą patrzył dużo niżej i ponownie to piekielnie nachalne spojrzenie zagłębia się w jego oczach.
Nie podobało mu się to spojrzenie. Było w nim coś... coś... drapieżnego.
Varis uniósł kieliszek do ust i jednym łykiem opróżnił go, nie odrywając wzroku od oczu Darrena.
I dopiero teraz Darren zrozumiał. Varis musiał już sporo wypić, skoro się tak dziwnie zachowuje...
Powinien jak najszybciej zejść mu z oczu, bo podejrzewał, że jeszcze kilka kieliszków i mężczyzna może zacząć się zachowywać jeszcze... groźniej.
Sięgnął po pierwszą lepszy puchar z napojem i ze słowami:
- Wybacz Mistrzu... - odwrócił się by odejść... ale Varis zagrodził mu natychmiast drogę i zapytał.
- A dokąd ci tak spieszno, Hayden? Już ci się znudziło ściąganie na siebie uwagi swoim... - czarne oczy ponownie prześlizgnęły się wzdłuż jego ciała, a na ustach pojawił się grymas zniesmaczenia - ...haniebnym wyglądam? Czy ty nigdy nie potrafisz się powstrzymać? Doprawdy nie wiem dlaczego dyrektor na to pozwala. Powinien zakazać ci pokazywania się tu dzisiaj. To nie miejsce dla takich jak ty - ostatnie słowo niemal wypluł.
Darren poczuł się tak, jakby Varis go uderzył tymi słowami. Wiedział, że miały na celu go tylko zranić, ale i tak poczuł, że wbrew wszystkiemu, wypalają mu ranę w piersi.
Dlaczego Varis... powiedział mu coś takiego? Przecież sam pytał, czy Darren zamierza przyjść. Przecież jeszcze przedwczoraj zachowywał się jakby... jakby chciał, żeby Darren tu był, a teraz...
Darren zacisnął dłonie w pięści, gdyż mimowolnie zaczęły drżeć.
Varis uniósł brew. Widocznie to, co musiało się pojawić na twarzy Darrena nieco go zaskoczyło. Ale Darren nie zdążył mu nic odpowiedzieć, gdyż do Varisa podeszła ta okropna kobieta, łapiąc go za ramię i mówiąc:
- Ach, tu cię znalazłam, Sethusie... - Spojrzała na Darrena i na jej twarzy pojawił się kwaśny, pogardliwy wyraz. - Nie dość, że musisz znosić w tej szkole tego niewychowanego, plugawego demona, to jeszcze pozwolili mu tu przyjść! Naprawdę skąd ma takie wyjątkowe względy?
Varis wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu.
- Och, Lucillo... To pupilek dyrektora, zawsze wszystko uchodzi mu na sucho. Szczególnie ten jego... prowokujący wygład - Varis niemal warknął, kiedy to mówił. - Ale on zawsze musi się znaleźć w centrum uwagi. To jego sposób na zaistnienie.
Darren otworzył usta z niedowierzania. Rozmawiali o nim jakby go tu nie było i jakby był jakimś... jakimś...
Drżącymi dłońmi odstawił puchar na stół, trzaskając nim tak, że znajdujący się w nim płyn chlusnął na blat, bez słowa ominął ich szerokim łukiem i po prostu ruszył przez siebie. Nie wiedział gdzie idzie, ale wiedział, że nie zostanie tu ani chwili dłużej!
Przebił się przez tłum, ledwo powstrzymując to, co narastało w jego piersi tym okropnym uczuciem przenikliwego chłodu.
Drzwi... tak... wybawienie...
Wypadł przez szeroko otwarte drewniane wrota i szybko ruszył w kierunku wyjścia ze szkoły.
Czuł to nieznośne pieczenie w oczach i gulę w gardle... ale nie... Powstrzyma to! Nie pozwoli mu się złamać! Nie pozwoli by te okrutne słowa miały dla niego jakiekolwiek znaczenie.
Nieważne. Już tam nie wróci. Ten wstrętny drań nie będzie więcej z niego szydził!
Wyszedł przez główne wejście i zatrzymał się gwałtownie, kiedy uderzył go ulewny deszcz i porywisty wiatr. Zamknął drzwi i oparł się o ścianę, ukrywając się pod dachem. Było zimno. Naprawdę zimno. Wiatr rzucał lodowatymi kroplami, siekając go w twarz. Czuł drżenie ciała przez cienką koszulę i równie cienką tunikę, ale nie chciał zawrócić.
Deszcz go uspokajał. Koił... emocje. Darren najchętniej wszedłby w jego lodowate objęcia, pozwalając się obmyć i ugasić to, co płonęło w jego żołądku, ale pamiętał co się stało ostatnio, gdy wyszedł w taką pogodę.
Został więc na miejscu, przymykając oczy, wzdychając i próbując zapomnieć o tych nieprzyjemnych słowach, ciskanych w niego przez te cienkie wargi.
Jest bezpieczny. Spokojnie. Tutaj nikt go nie dotknie.
Cichy, skrzypiący dźwięk otwieranych drzwi wdarł się w szum spadającego deszczu i zanim Darren zdążył otworzyć oczy, usłyszał ten głęboki głos:
- Widzę, że nie tylko ja potrzebuję oddechu od tego nieprzerwanego hałasu.
Darren spojrzał na uśmiechniętą twarz stojącego w wejściu Lorda Rodriga. Spuścił głowę, uciekając przed dziwnie intensywnym spojrzeniem błękitnych oczu i zapatrzył się w rozciągającą się u jego stóp kałużę, na powierzchni której pojawiały się setki niewielkich kręgów, kiedy uderzały w nią spadające krople.
Do licha, znalazł go nawet tutaj. Dlaczego ciągle za nim chodził? Czego od niego chciał?
- Ja... chciałem tylko odetchnąć świeżym powietrzem - powiedział cicho, próbując nadać swojemu głosowi swobodny ton. - Nie będę panu przeszkadzał... - Odepchnął się od ściany, aby ruszyć z powrotem do zamku, ale wtedy usłyszał trzask zamykanych drzwi i cichą odpowiedź:
- Och, zapewniam cię, że twoje towarzystwo wcale mi nie przeszkadza.
Darren poderwał głowę i spojrzał we wpatrzone w siebie oczy. I nie wiedział czy to wina siekającego deszczu, czy czegoś innego, ale wydawały się... migotać, kiedy patrzyły na Darrena.
Powrócił na swoje miejsce, uciekając spojrzeniem i ponownie wbijając je w kałużę. Usłyszał kroki.
Mężczyzna zatrzymał się i oparł o ścianę tuż obok niego, a następnie sięgnął w poły narzuconego na swój lazurowy kaftan, granatowego, przetykanego złotymi nićmi płaszcza i wyjął z niego coś, co przypominało cygaro, ale było nieco dłuższe i dużo chudsze. Osłonił się dłońmi przed zacinającym deszczem i zapalił. Darren poczuł ziołowy zapach dymu. Zbyt często czuł go w swoim dormitorium, by nie wiedzieć co to takiego.
Mężczyzna zaciągnął się, wypuścił kłąb dymu i powiedział z westchnieniem:
- Też chyba potrzebowałbym oddechu, gdyby ciągle towarzyszył mi ten czarny, nachalny nietoperz.
Darren poderwał głowę i spojrzał z zaskoczeniem na stojącego obok Hiacynta. Jego wargi były wykrzywione w złośliwym uśmiechu i dopiero po chwili do chłopca dotarło, kogo mężczyzna miał na myśli.
Porównanie było tak... adekwatne, że z trudem stłumił parsknięcie.
Zagryzł wargę, nie wiedząc co mógłby... co powinien odpowiedzieć. Nie znał tego człowieka. Nie tylko był Hiacyntem, ale i wysoko postawionym członkiem Rady.
Chyba nie powinien dyskutować z nim na temat swojego Mistrza... i nawet złość, która rozgrzewała jego żołądek nie potrafiła go do tego zmusić.
Poczuł na sobie zaciekawione zerknięcie.
- Nie kryguj się. Jesteśmy tutaj sami. - Lord machnął dłonią w nieokreślonym kierunku. - A ja nie należę do osób, które przejmują się konwenansami, jak większość członków mojej kasty.
Tyle Darren sam zdążył zauważyć. Jeszcze nigdy żaden wysoko postawiony Hiacynt nie rozmawiał z nim w tak swobodny sposób. Jakby traktował go... normalnie.
Jego ciałem wstrząsnął dreszcz, kiedy wiatr zawiał wyjątkowo mocno, powiewając rękawami jego tuniki i odginając kołnierzyk koszuli.
Objął się ramionami i zacisnął wargi, próbując nie szczękać zębami.
Zerknął na mężczyznę i ujrzał, jak błękitne oczy natychmiast odrywają się od jego szyi i zagłębiają w spojrzeniu jego kryształowych oczu.
Ponownie coś w nich zamigotało, kiedy Lord Rodrig wymówił dużo mniej swobodnym tonem:
- Chyba trochę ci zimno. Może przeniesiemy się w nieco cieplejsze i... ustronniejsze miejsce? Chyba, że wolałbyś schronić się pod moim płaszczem...? - mruknął dziwnie płynnym głosem, odsuwając połę swojego płaszcza w zapraszającym geście i patrząc na Darrena połyskującymi oczami.
Zanim Darren zrozumiał te dziwną propozycję, usłyszał za plecami mężczyzny stalowo zimny głos:
- Wybacz, że muszę przerwać tę jakże ujmującą konwersację, Lordzie, ale jest pan poszukiwany przez Lady Hagiss.
Przez twarz Hiacynta przebiegł cień rozdrażnienia, kiedy został zmuszony do oderwania spojrzenia od Darrena, ale nie spojrzał na stojącego za nim Varisa, tylko przymknął powieki, oparł głowę o zimne kamienie i zaciągnął się.
- Czy mógłbyś wobec tego przekazać Lady, że mnie nie znalazłeś?
Darren przeniósł spojrzenie na Varisa. Światło padające z wnętrza zamku oświetlało od tyłu wysoką sylwetkę i ukrywało jego twarz w cieniu, ale i bez tego Darren doskonale potrafił sobie wyobrazić, co może właśnie w tej chwili się na niej znajdować.
Przełknął ślinę, a jego ciałem ponownie wstrząsnął dreszcz. Ale tym razem to nie zimno było jego powodem, a wydobywający się z ciemności ton głosu Skrytobójcy:
- Czyżbyś chciał mi ubliżyć Lordzie, twierdząc, że nie potrafiłbym cię odszukać w mym własnym zamku?
Lord Rodrig westchnął i odepchnął się od ściany, rzucając niedopałek w kałużę i zwracając się od stojącego obok Darrena:
- To nie potrwa długo. Postaram się załatwić te sprawę jak najszybciej.
Darren zmarszczył brwi, ale zanim zdążył otworzyć usta, Varis odpowiedział za niego:
- Przykro mi, że muszę cię rozczarować, Lordzie, ale zabieram stąd pana Haydena w pilnej sprawie.
Co? Jakiej pilnej sprawie? Czego Varis znowu od niego chce?
- A cóż to za pilne sprawy możesz do niego mieć w trakcie świątecznego balu? - zapytał jasnowłosy mężczyzna, groźnie obniżając ton swego głosu i odwracając się ku Varisowi.
Darren miał wrażenie, jakby pomimo panującego zimna, temperatura obniżyła się jeszcze bardziej, a w powietrzu zawisło dziwne napięcie.
- To sprawa pomiędzy mną a panem Haydenem. A teraz wybacz Lordzie, ale jesteś oczekiwany... - powiedział oschle Varis, odsuwając się i gestem zapraszając Hiacynta do środka.
Przez chwilę obaj mężczyźni po prostu stali, mierząc się nawzajem ostrym spojrzeniem, niczym na jakiejś arenie i Darren kompletnie nie potrafił zrozumieć, o co toczy się gra i czemu miał wrażenie, jakby był to swego rodzaju pojedynek, a nie zwykła uprzejma rozmowa, ale w końcu Lord Rodrig poruszył się i sztywno przeszedł obok Varisa, nie odrywając nieprzychylnego spojrzenia od jego czarnych oczu i wszedł do środka.
Darren wypuścił powietrze, nie wiedząc nawet, kiedy je wstrzymał, jakby spodziewał się, że zaraz wydarzy się coś nieprzyjemnego, ale niemal natychmiast wciągnął je z powrotem, kiedy ujrzał jak oczy Varisa kierują się ku niemu i to, co w nich rozbłysło sprawiło, że coś w jego żołądku przekręciło się gwałtownie.
Nagle bardzo zapragnął, by Lord Rodrig ponownie pojawił się w drzwiach i uratował go przed tym człowiekiem.
- Nigdzie z panem nie pójdę! - wypalił, otulając się szczelniej ramionami i opierając o zimne kamienie za sobą. Jego ciało dygotało z zimna, ale woli tu zamarznąć niż gdziekolwiek z nim pójść.
Z mroku napłynął cichy, groźny warkot:
- Wracaj do środka, przeziębisz się.
Darren opuścił powieki i zacisnął dłonie w pięści. Wciąż pamiętał te ostre słowa, którymi jeszcze chwilę temu ciskał w niego Varis, wciąż odczuwał ten nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej, który teraz powiększył się i podszedł mu aż do gardła. Nie spoglądając na Skrytobójcę ani razu odparł ze zmęczonym westchnieniem:
- Czy może mnie pan zostawić w spokoju, choć ten jeden raz? Zrobiłem tak jak pan chciał. Usunąłem się z pana widoku. Nie chcę hańbić pana wzroku. Dlatego proszę wrócić do swojego cudownego towarzystwa w Głównej Sali.
Słyszał jak bardzo jego głos był drżący, cichy i zrezygnowany, ale w tej chwili go to nie obchodziło.
W tej samej chwili usłyszał, jak Varis zamyka drzwi i podchodzi do niego. Zamarł, zupełnie sparaliżowany, kiedy ta wysoka, wykuta z mroku sylwetka zatrzymała się tuż obok niego.
- Chcesz tutaj zamarznąć, ty uparty dzieciaku? - warknął mężczyzna i serce Darrena podskoczyło do gardła, kiedy zobaczył... zobaczył... że Varis odpina swoją pelerynę i jednym ruchem go nią okrywa.
- Trzęsiesz się tak, jakbyś miał się zaraz rozpaść na kawałki. Nie pozwolę ci ponownie zachorować, żebyś znowu mógł się wymigać od lekcji. Pójdziesz teraz ze mną i się rozgrzejesz. I nawet nie waż mi się sprzeciwić.
Darren po prostu stał, kompletnie oszołomiony.
Peleryna. Peleryna Varisa. Na jego ramionach.
Drżącymi palcami dotknął miękkiego materiału, przypominając sobie, to nieziemskie uczucia bezpieczeństwa, które wtedy poczuł...
...kiedy go ochronił... i nie pozwolił im go skrzywdzić...
Spojrzał na Varisa, który patrzył na niego ostrym, przenikliwym spojrzeniem.
- Nie będę drugi raz powtarzał.
Varis wskazał mu drzwi. Darren westchnął i powoli wszedł z powrotem do szkoły, słysząc jak mężczyzna zamyka za nim drzwi.
- Odprowadzę cię do sypialni, żebyś już niczego głupiego nie zrobił - powiedział szorstko Varis, wędrując spojrzeniem w stronę oddalonego wejścia do Głównej Sali, jakby sprawdzał, czy nikt niepożądany z niej nie wychodzi.
Darren poczuł lodowaty promień złości.
- Nie idę do sypialni. Wracam do Głównej Sali, Mistrzu.
Twarz Varisa wyostrzyła się, a jego usta wykrzywiły, kiedy oderwał spojrzenie od tłumu i wbił je w Darrena.
- Nie dyskutuj ze mną - wycedził groźnie, pochylając się nad Darrenem, łapiąc go za ramię i bezceremonialnie ciągnąc w stronę szerokich schodów, prowadzących na wyższe kondygnacje.
- Niech mnie pan puści! - Darren szarpnął się w stalowym uścisku, czując jak buzująca w nim złość wybucha gorącym płomieniem.
O co mu, do diabła chodziło? Dlaczego nie mógł wrócić na bal?
- Ja też mam prawo tam być! Nie może mi pan zabronić! - warczał, broniąc się przed wciągnięciem na schody i próbując wyszarpnąć się Skrytobójcy. I kiedy minęli dwie kondygnacje, Varis w końcu chyba stracił cierpliwość, ponieważ odwrócił się nagle, przyciągając go bliżej i wysyczał mu prosto w twarz głosem trzaskającym płomieniami nieopanowanego gniewu:
- Nie pozwolę ci tam wrócić. On tylko na to czeka. Żeby znowu przyłapać się sam na sam.
Darren otworzył usta, ale kompletnie nie wiedział, co powiedzieć.
Varis prychnął z rozdrażnieniem i kontynuował tym samym, bulgoczącym tą dziwną wściekłością głosem:
- Zaprosiliśmy tutaj Lorda Rodriga do wspólnej współpracy, a nie po to, żeby nie mógł oderwać od ciebie wzroku i wszystkich o ciebie wypytywał!
Darren otworzył szeroko oczy, czując jak wściekłość ponownie chwyta go w swoje szpony.
- Nie obchodzi mnie kto o mnie pyta i kto się na mnie patrzy, Mistrzu. Wrócę na przyjęcie i nie może mi pan tego zabronić! Lord Rodrig był dla mnie bardzo miły i z pewnością nie chodzi mu o...
Varis wykrzywił usta w paskudnym uśmiechu, a jego oczy zmrużyły się niebezpiecznie, kiedy nagle szarpnął Darrenem i przycisnął go do ściany:
- Jest dla ciebie miły, tak? Ty naiwny, nic nie rozumiejący głupcze! On ma na ciebie ochotę! Sposób, w jaki na ciebie patrzy...! - Varis dyszał mu prosto w twarz, owiewając ją oddechem przesyconym ciężkim aromatem ziół i alkoholu, a w jego oczach było tak wielkie wzburzenie... - I nawet to, że nie może cię dotknąć, nie przeszkadza mu... Do diabła, Hayden! On cię chciał zaciągnąć do swojej sypialni!
Darren patrzył na Varisa nic nie rozumiejącym wzrokiem. Varis oszalał! Że niby ten Lord coś od niego chciał? Po co miałby chcieć go zaprowadzić do swojej sypialni? To było... tak... głupie. Dlaczego Varis był tym tak zdenerwowany?
- Ja... nic nie rozumiem, Mistrzu. Dlaczego on chciałby mnie zaprowadzić do swojej sypialni? Ja nie chcę nic od tego Lorda. Nie obchodzi mnie to. Chcę po prostu wrócić na świąteczny bal.
Varis puścił go i odsunął się, próbując się opanować, ale jego oczy wciąż były wzburzone tymi dziwnymi emocjami, których Darren nie rozumiał. I kiedy w końcu się odezwał, jego głos był chrapliwy i powolny:
- Nie musisz tego rozumieć. On ma wobec ciebie niebezpieczne zamiary i nie dopuszczę do tego, żeby ponownie próbował się do ciebie zbliżyć.
Darren przewrócił oczami.
- Ale tam jest wiele osób. Przecież nie zrobi mi krzywdy przy całej szkole.
Oczy Varisa zmrużyły się, przypominając dwie, wypełnione ciemnością szpary, kiedy pochylił się nad Darrenem, opierając jedna dłoń na wysokości jego głowy i zbliżając swoją twarz na niebezpiecznie bliską odległość, po czym wysyczał, owiewając mu policzki gorącym, nasączonym alkoholem oddechem:
- Ale będzie na ciebie patrzył.
Darren przełknął ślinę.
Teraz już miał absolutną pewność. Varis kompletnie zwariował.
To przecież... wszystko, co mówił Varis... było wprost niedorzeczne!
- Tak, bo tylko pan ma prawo na mnie patrzeć - prychnął, próbując odwrócić głowę i uciec od tego przeszywającego spojrzenia, które wgryzało mu się zachłannie w duszę, ale wtedy poczuł stalowy ucisk na szczęce, który odwrócił jego twarz z powrotem ku tym przerażającym otchłaniom.
- Zgadza się. Tylko ja.
Darren poczuł dziwne gorąco na samym dnie żołądka. Ale to nie był gniew. To było coś innego... coś czego nie rozumiał i co sprawiło, że jego skóra pokryła się siatką dreszczy, a oczy rozszerzyły, wchłaniając w siebie to zaborcze spojrzenie, które wyraźnie mówiło, że Varis chyba naprawdę tak uważa... od kiedy postanowił wyryć to na Darrenie...
- To dlatego zrobił mi pan ten ślad na ciele? - zapytał drżącym głosem.
Ujrzał, jak coś pod powierzchnią tych połyskujących czarnych jezior porusza się gwałtownie.
- A więc już zauważyłeś... - mruknął mężczyzna i Darren miał wrażenie, że jego głos stał się teraz dziwnie płynny, tak samo jak zamglone alkoholem spojrzenie, które w niego wbijał. - Jak ci się podoba? Przyjrzałeś mu się?
- Tak - wycedził chłopiec, czując jak to dziwne gorąco na dnie żołądka zamienia się w płomienie pożerającego go od środka gniewu. - I nienawidzę pana za to, co mi pan zrobił! To moje ciało, nie miał pan prawa składać na nim swojego podpisu!
Oczy Varisa rozbłysły z taką siłą, że Darren aż się wzdrygnął, drapieżna dłoń przytrzymująca mu w uścisku brodę przyciągnęła jego twarz jeszcze bliżej do pochylonej nad nim twarzy mężczyzny, wsączając mu w rozchylone wargi aromat rozgrzanego alkoholu i ciepłych korzeni.
- W tamtej chwili należało ono do mnie i miałem prawo oznaczyć je wedle swego upodobania - wymruczał Varis, wlewając w szeroko otwarte oczy Darrena swoje chorobliwe spojrzenie. - A teraz zostanie na tobie już na zawsze. Będziesz je widział codziennie. I codziennie będziesz pamiętał, kto cię zdobył... kto cię ujarzmił... i komu się poddałeś...
Słowa Varisa wlały się przez rozchylone wargi Darrena wprost do jego gardła, zlepiając mu je oniemiałym niedowierzaniem, a potem spłynęły niżej, do serca, oplatając się wokół niego swą lepką pajęczyną i zatrzymując jego bicie.
- To, co pan mówi jest... szalone - zdołał jedynie wydusić.
Palce Varisa jeszcze mocniej zacisnęły mu się na szczęce i Darren z przerażeniem poczuł przesuwający mu się po dolnej wardze kciuk mężczyzny.
- Powiem ci, co jest szalone - powiedział ochrypłym głosem Skrytobójca, patrząc na wargi Darrena. I na jego policzki. I na jego ukryte pod grzywką oczy. - To, że zjawiłeś się w tych drzwiach, jaśniejąc takim blaskiem, że przyćmiłeś wszystkich, którzy tu dziś przybyli i oślepiłeś nim nie tylko mnie... - Palec mężczyzny przesunął się teraz po górnej wardze Darrena, wywołując w nim paraliżujący dreszcz, a jego głos był tak ochrypły, że Darren już ledwie go rozumiał: - I nie wrócisz już tam.
To wszystko... wszystko, co mówił i robił mężczyzna było takie... wywoływało w Darrenie... znowu to dziwne gorąco, które płynęło w jego żyłach i skapywało na jego skórę w kroplach opętańczego spojrzenia obsydianowych oczu, i spływało coraz niżej i niżej... ale zanim to zdołało rozrosnąć się w jego wnętrzu i wypełnić je swym lepkim żarem, gdzieś u stóp schodów rozległy się śmiechy i Varis błyskawicznie go puścił, odsuwając się od niego i wychrypiał:
- Do dormitorium. Natychmiast. To moje ostatnie słowo.
Darren zacisnął wargi, wciąż czując na nich łagodny dotyk palców mężczyzny i próbując pozbyć się z nich smaku czarnej rękawiczki i tego mrowienia i tego... bogowie!
Powróciło uczucie płonącej wściekłości, rozpalonej na tym gorącym żarze w jego wnętrzu.
To było tak kompletnie niesprawiedliwe! Varis uwziął się na niego!
Ale co miał zrobić? Nie wygra z nim.
Zaciskając usta tak mocno, że niemal wbił zęby w swoją wargę, odwrócił się na pięcie i zaczął wbiegać po schodach, słysząc w uszach dudnienie trzaskających płomieni, rozpalonych przez mężczyznę, w których spalało się teraz wszystko, co Darren wobec niego odczuwał... strach, gniew, nienawiść i to... to... dziwne coś.
*
Varis stał jeszcze przez chwilę, obserwując oddalającą się drobną sylwetkę, po czym obrócił się i zaczął schodzić, mijając po drodze parę rozchichotanych dziewcząt z gildii Strzelców. Ale kiedy tylko wyszedł zza zakrętu, kierując się ku wejściu do wielkiej sali, ujrzał opartą o ścianę, wysoką sylwetkę jasnowłosego Hiacynta. Jego ramiona były skrzyżowane na piersi, a spojrzenie, którym wpatrywał się w Skrytobójcę wydawało się niemal ciąć.
- Widzę, że nie tylko zamek uważasz za swoją własność... - wycedził stalowym, zimnym głosem, w którym nie było już śladu po wcześniejszej swobodnej jowialności.
- Wiesz kim jest - warknął Varis.
- Wiem - odparł spokojnie lord. - Wiem już o nim wszystko.
- Więc wiesz również, że nie jesteś w stanie go dotknąć.
Błękitne oczy zmrużyły się i wypłynął na nie kpiący uśmiech.
- Ty również. - Lodowate oczy Hiacynta powędrowały ku otulonym rękawiczkami dłoniom Varisa. - Ale widzę, że zawsze jesteś na to przygotowany. A więc wiesz również, że istnieją inne sposoby...
Cienkie, okolone zarostem wargi Skrytobójcy zacisnęły się, a czarne oczy zwęziły tak, że przypominały teraz wypełnione gęstym mrokiem szpary.
- Ten chłopiec jest poza twoim zasięgiem... lordzie - Varis ostatnie słowo wymówił tak, jakby kaleczyło go w język.
- Doprawdy? - na wargach mężczyzny pojawił się kpiący uśmiech. - Nieczęsto widzi się coś równie... fascynującego. - Jego oczy zamigotały groźnie. - Trudno oderwać od niego spojrzenie... nieprawdaż?
Oczy Varisa przypominały teraz sztylety. Ostre i gotowe przeciąć wszystko, co stanie im na drodze.
- Jeszcze trudniej będzie to zrobić bez oczu... - wycedził.
Mężczyzna nie wydawał się zaskoczony tą zawoalowaną groźbą. Raczej... rozbawiony.
- No proszę. Najpierw zostałem tu zaproszony, aby rozmawiać o współpracy i pokaźnym wsparciu finansowym że strony Błękitnej Rady, a teraz grozi mi się wydłubaniem oczu... Stosujecie tu doprawdy intrygującą politykę...
- Równie intrygującą jak ty lordzie, skoro współpraca z Radą jest zależna wyłącznie od zaspokojenia tego, co wybrzusza ci się w spodniach na widok jednego z moich uczniów - wycedził Varis, a jego głos przypominał łaknącą krwi klingę.
Wargi lorda zadrgały.
- Bo twoje spodnie są przy nim tak doskonale gładkie... - odparł szyderczo Hiacynt, patrząc wyzywająco w obsydianowe oczy. Które zmrużyły się po tych słowach tak, iż zamieniły się w czarne, połyskujące, lodowate ostrza.
- Posunąłeś się za daleko... lordzie - wysyczał Skrytobójca, przebijając Hiacynta tymi ostrzami. - Uważam tę rozmowę za zakończoną.
Błękitne oczy także się zmrużyły.
- Ja również.
Jasnowłosy mężczyzna odwrócił się i powiewając swoim płaszczem, wszedł z powrotem do wypełnionej gwarem sali. Ale Skrytobójca nie poruszył się. Stał przed jakiś czas, wpatrując się w plecy oddalającego się Hiacynta, a na jego twarzy widniał wyraz głębokiego zamyślenia. I dopiero po dłuższej chwili poruszył się i podążył jego śladem.